2 stycznia 2015 roku. Z pamiętnika Joanny:Sylwester był bardzo przyjemny, jednak dzisiaj opuszczam mojego ukochanego „menczyznę” (pisownia celowa) i wyjeżdżam. Koniec. Chciałoby się przytoczyć cytat z filmu „Nigdy w życiu”:Nie ma mnie! Wyjechałam do Peru!Tako i ja postanowiłam całkowicie odciąć się od rzeczywistości i dokonać odnowy ciała i ducha.Kiedyś wrócę. Nawet szybciej, niż myślicie. Nawet nie zdążycie zatęsknić.Włączam stop. Z biletem w ręku krzyczę do ludzi na stacji: „Pauza! Kierunek Nałęczów!”
10.51. Pociąg, który nas miał zawieść do Nałęczowa punktualnie wjechał na stację. Zajęłyśmy swoje miejsca i ruszyłyśmy.
12.45. Wysiadłyśmy na stacji Nałęczów. Jak się później okazało, wcale się nie znajdywałyśmy w Nałęczowie, a dwie wioski dalej. Do tej pory jest to dla mnie zagadka: po co nazywać stację nazwą innej miejscowości? Odpowiedzi nie znalazłam.
13.00. Przyjechałyśmy taksówką, którą wysłała nam obsługa pensjonatu. Ludzie przemili i zawsze uśmiechnięci. Dostałyśmy kluczyk do naszych pokoi, rozpakowałyśmy się i zeszłyśmy na herbatę do jadalni.
14.00. Kierunek Park Zdrojowy. Powiem szczerze, że nie zrobiłam rozeznania wcześniej. Zazwyczaj staram się dowiedzieć jak najwięcej o miejscu, do którego się udaje. Tym razem jakoś na to nie wpadłam. Chyba wynikało to z tego, że moje towarzyszki już były w Nałęczowie. No nic. Miasteczko spokojne. Jak wiele innych, w których byłam. Jednak Park Zdrojowy okazał się bardzo przyjemnym miejscem. Dużo zieleni, rzeka i… KACZUCHY. Dużo Kaczuch. Odwiedziłyśmy także Prusa, bo biedak marzł na tym zimnie. Pogadaliśmy chwilę, powiedziałam mu, że nie przeczytałam do końca „Lalki”, ale w rezultacie jakoś się dogadaliśmy.
Nie mogło też zabraknąć bardzo ważnego elementu – Pijalni Wód. Weszłyśmy do Palmiarni, gdzie za drobną opłatą mogłyśmy się napić zdrowej wody w otoczeniu pięknych roślin i fontanny. Wzięłam swój kubeczek plastikowy i podeszłam do kraników. Pierwsza z nich, MIŁOŚĆ, smakowała normalnie. Nie poczułam jakiejś wielkiej różnicy. Przy drugiej – BARBARZE – miałam wrażenie, jakbym wsadziła sobie gwóźdź do ust. Trzeciej się nie odważyłam.
16.00. Obiado-kolacja. Pani Kucharka z pensjonatu nas rozpieszcza. Bardzo dobre domowe jedzenie.
18.00. Idziemy do sklepu. Nie wytrzymam do rana bez jedzenia. Nie. Nie jestem jeszcze głodna, ale co jeżeli będę?!
19.30. Ja już nie chcę grać w skojarzenia. Cały czas albo lekarze, albo cmentarz.
Dzień 2.
9.00. Kolejny pyszny posiłek. Smacznego!
9.30. Konsultacje z Panią Doktor w celu ustalenia naszej odnowy. :3 Troszkę się pośmiałyśmy, dowartościowałyśmy i teraz pozostało czekać na zabiegi.
11.00. Przypadkiem trafiłyśmy do Jaskini Solnej i postanowiłyśmy skorzystać z dobrodziejstwa jodu. Wzięłyśmy udział w 45 minutowym seansie. Szczerze? Po 20 minutach zaczęłam się strasznie nudzić. Ale bardzo przyjemna atmosfera.
13.30. Pierwszy zabieg. Pani doktor zaleciła mi masaż – drenaż limfatyczny całych nóg i pleców. Przez 45 minut moje kończyny były męczone uciskami i oklepywaniem, ale następnego dnia już czułam lekkość. I mogłam zabijać łydkami – tak były sprężyste. 😉
15.00. Gołąbki, kocham gołąbki! <3
17.00. Postanowiłyśmy wybrać się do Pijalni Czekolady Wedla. Nigdy wcześniej nie miałam okazji odwiedzić żadnego z ich lokali. Bardzo przyjemny wystrój, który nawiązywał do znajdującej się w tym samym budynku Palmiarni. Okrągłe stoliki było ozdobione szybką, pod którą widoczne były brązowe ziarenka kakao i kawy. Zdjęcia prezentowane w karcie zachęcały do spróbowania wszystkiego, jednak nie pozwalały nam na to nasze fundusze i ograniczyłyśmy się do smakowej czekolady. Polecam gorąco z syropem pierniczkowym!
19.00 Mamo, dlaczego akurat takie skojarzenie przyszło Ci do głowy?
Dzień. 3
9.00. Jedzonko, rozmowy. Dziękuję. Smacznego.
12.30. Przeżyłam prawie 1,5 godziny rozpieszczania i regenerowania mojego ciała. Cena zabiegu z początku wydawała mi się spora, jednak gdy opuściłam gabinet z kapsułą spa, stwierdziłam, że to nawet za mało. No bo kto nie chciałby zostać wysmarowany maseczką czekoladową? 😉 Aż chciało się jeść. Rehabilitant na wstępie jednak uprzedził mnie, żeby nie podjadać. 😉
16.00. Czekałyśmy na ten moment. Kiedyś w końcu musiał nadejść. Na talerzu znalazł się największy wróg mojej siostry. Największa zgroza. Spełnienia jej największych koszmarów. Kurczak. Mogę poprosić same ziemniaki z surówką?
18.00. Zmieniłyśmy zabawę. Generalnie nie pamiętałam, o co chodziło w grze Państwa-Miasta, jednak gdy mi przypomniały, to nie za bardzo mi się chciało. Polecam jednak każdemu fantastyczną wersję tej gry. Najbardziej przydatny okazał się Władca Pierścieni. 😉
Dzień 4.
9.00. Spóźniłam się na śniadanie. No cóż, miałam zagięcie czasu i przestrzeni. To pewnie przez to pakowanie na ostatnią chwilę.
11.00. Przyjechała taksówka. Czas się zbierać.
12.45. No to wracamy do codzienności wypoczęte i odbudowane. 😉
Ogólne podsumowanie wyjazdu mogłabym zamknąć w dwóch słowach: Polecam każdemu. Wybrałyśmy idealną porę, ponieważ taka regeneracja jest bardzo dobrym sposobem na wejście w nowy rok. Odpoczęłyśmy się, zrelaksowałyśmy się. Opanował nas spokój, na który dodatkowo dobrze wpływało otoczenie. Miasteczko, mimo że składa się tylko z kilku punktów strategicznych, ma swój urok i pozwala się wyciszyć kuracjuszom.
Miejsca warte odwiedzenia:
-Park Zdrojowy (jako całość)
-Chatę Żeromskiego
-Pomnik Prusa (Koniecznie usiądźcie z nim na ławce i opowiedzcie mu, jak kiepsko czytało się jego książki w szkole. Jest bardzo dobrym słuchaczem.)
-Pijalnię Czekolady Wedla
-Pijalnię Wód Mineralnych
-Cukiernię w bramie do Parku Zdrojowego
-Jaskinię Solną
-Niedzielny Kiermasz Staroci (Można znaleźć prawdziwe perełki wśród niepozornych rupieci.)
Chciałabym polecić także pensjonat, w którym spędziłyśmy te cztery dni. Obsługa miła, profesjonalna i zawsze gotowa do pomocy. Rehabilitanci tworzą przyjemną aurę podczas zabiegów i potrafią skutecznie odwrócić uwagę podczas krępujących elementów zabiegu. No a Pani Doktor jest szczera i wesoła. Jeżeli kiedykolwiek będziecie w Nałęczowie, koniecznie zatrzymajcie się w Willi Raj.
Cudowny pomysł! Może i ja kiedyś zafunduję mamie taki wyjazd? 🙂 Poza tym, woda nie musi smakować, a nie, zaraz, to wódka ;P Byłam w białostockiej Pijalni Czekolady Wedla i ceny porażają. Wzięłam czekoladę z imbirem i pomarańczą i plus był taki, że wyleczyłam przeziębienie 😉
Ja, mimo że od ponad 3 mieszkam w Białymstoku, jeszcze nie miałam okazji odwiedzić Pijalni. Na szczęście teraz wygrałam kupon wartościowy i mogę zabrać chłopaka na rozpustę. 😉
A taki wyjazd z mamą/siostrą/przyjaciółką polecam każdemu. 😉