Jakiś czas temu natknęłam się na pewien cytat autorstwa Kuby Wojewódzkiego: „Człowiek, który nie ma pasji, w moim prywatnym rankingu, jest trochę jak inwalida drugiej grupy”. Mimo, że nie jestem wielką fanką samego dziennikarza, to jednak pod cytatem mogłabym się podpisać obiema rękami.
Współczuję ludziom, którzy nie mają „tego czegoś”. Czegoś swojego, co sprawia, że mogą się rozwijać czy poświęcić temu część swojego wolnego czasu. Mam wrażenie, że jeżeli ktoś nie ma swojego hobby, to życie jest niepełne. Obraca się wokół tych przyziemnych rzeczy, jak praca, studia, obowiązki i oczekiwania innych, itp. Nie posiada czegoś, dzięki czemu mógłby na moment oderwać się od codzienności.
CZYM JEST DLA MNIE ŻYCIE BEZ PASJI?
Życie bez pasji jest dla mnie po prostu nudne. Odkąd pamiętam moi rodzice powtarzali mi, że każdy powinien mieć coś, co sprawia mu ogromną przyjemność i pozwala się odprężyć. Mój tata gra na gitarze i namiętnie robił zdjęcia, moja mama jest molem książkowym i pisała wiersze, moja siostra (podobnie jak ja) zajmuje się rękodziełem. Staram się otaczać ludźmi, którzy właśnie mają to „coś”. Słuchając ich opowieści o swojej pasji, widać ich pełne zaangażowanie, a wręcz miłość do tego, co robią. I nie mówię tu tylko o rzeczach związanych z DIY. Znam osoby: których pasją jest ćwiczenie własnego ciała i branie udziału w zawodach, praca z innymi ludźmi, zbieranie różnych rzeczy, ciągłe doszkalanie się, a nawet tzw. „cosplay’e” czy gra w gry komputerowe związane z konkretnym uniwersum. Bo pasja może przybierać wiele postaci, jednak zawsze oznacza wielkie zamiłowanie do czegoś.
Z PEWNYCH RZECZY SIĘ NIE WYRASTA
Oczywistością jest, że moją ogromną pasją jest rękodzieło i wszelkie prace kreatywne. Jest to dla mnie niezwykle relaksujące i pozwala mi zapomnieć choć na chwilę o zmartwieniach. Ponadto bliska sercu jest mi fotografia oraz śpiew i gra na gitarze (choć ostatnio jakoś te ostatnie troszkę zaniedbałam – hańba mi!). Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która towarzyszy mi niemal od 14 lat.
Pewna książka wywarła ogromny wpływ na moje życie i mnie ukształtowała w pewien sposób. Wartości przekazywanej w niej od podstawówki staram się stosować w codziennym życiu. Mowa oczywiście o „Harrym Potterze”. Niektórzy zapominają czasami, że to nie jest tylko historia o ludziach biegających z różdżkami i używających magii. To tylko otoczka, która miała ułatwić przyswajanie głównego przekazu, jakim jest m.in. odwaga, wiara we własne siły oraz ideały, pomaganie innych, tolerancja, przyjaźń oraz patrzenie na ludzi od najlepszej strony, a nie tylko poprzez ich wady. Doszukiwanie się tu propagowania czarów, czarnej magii i szatana jest według mnie bardzo dużym nadużyciem. Bo zastanówmy się – czym ta seria różni się od innych baśni, mitów czy opowiadań? 🙂
O moich początkach z książką o losach młodego czarodzieja opowiadałam Wam w ramach wpisu z okazji moich 22 urodzin. Dzięki mojej mamie zgromadziłam kilka książek dotyczących świata stworzonego przez J.K. Rowling, rodzice wysłali mnie na kolonię Harry’ego Pottera, na każde urodziny, święta, itp. dostawałam coś związanego z tą książką, a nawet miałam możliwość wzięcia udziału w turnieju, który został zorganizowany w mojej podstawówce (zresztą przez moją mamę i siostrę). Mimo, że w moim „domu” znalazły się osoby, które niekoniecznie były w to tak zaangażowane, jak ja, to i tak bawiłam się świetnie i wspominam tę zabawę do tej pory.
HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ
Zostałam poproszona przez moją mamę o przeprowadzenie lekcji, która miała dotyczyć lektury, jaką jest właśnie Harry Potter. Wydawało mi się to niesamowite, ponieważ w ten sposób historia zatoczyła pewne koło i tym razem nie byłam już uczestnikiem turnieju, a prowadzącą. Uczniowie zostali zapytani, czy chcą wziąć udział i ochotnicy musieli przeczytać cztery pierwsze części przez wakacje. Oczywiście się zgodziłam wziąć w tym udział, choć wiedziałam, że będzie to niełatwe zadanie i wymagające wielu przygotowań. W międzyczasie się okazało, że muszę napisać nowy scenariusz, ponieważ ten „stary” (w którym ja brałam udział) gdzieś się zapodział.
Dzisiaj nadszedł ten dzień. Cała w nerwach stanęłam przed prawie trzydziestoosobową klasą. Oni jeszcze nie wiedzieli, co ich do końca czeka. A właściwie ośmioro z nich. Nie wiedzieli też, dlaczego jestem taka czerwona na twarzy, a ręce trzęsą mi się jak u paralityka. Bardzo pomogła mi jednak obecność mamy, która w bardziej kryzysowych sytuacjach pomagała mi zapanować nad hałasem w klasie oraz świetna grupka uczniów, którzy mocno zaangażowali się Turniej Domów. Niektórzy ludzie nie zdają sobie sprawy, jak trudno jest przeprowadzić lekcję. 45 minut staje się wiecznością lub kurczy się w zastraszającym tempie.
Cieszy mnie to, że moja pasja przydała mi się w zrealizowaniu tych warsztatów, ponieważ utwierdziłam się w przekonaniu, że nie wszystkie dzisiejsze dzieciaki nie robią nic poza gapieniem się w ekran monitora czy komórki. Wciąż można znaleźć w nich właśnie to „coś”. Angażują się, umieją się bawić, działać zespołowo. I nie powiem, miło patrzeć na nowe pokolenie potteromaniaków.
Niektórzy mogą uważać, że z pewnych rzeczy człowiek po prostu powinien w pewnym momencie wyrosnąć. O pasjach jednak nie powinno się dyskutować, tak samo jak o gustach czy poglądach. Świat, którym podzieliła się ze mną (oraz miliardami ludźmi na całym świecie), stanowi część mojej historii. Dorastałam z tymi postaciami i uznawałam ich za swoich przyjaciół, którzy zawsze przy mnie będą – wystarczyło, bym sięgnęła po książkę. Takiej więzi z książką nie da się po prostu odciąć i zostawić za sobą. Ona po prostu z Tobą jest.
Już zawsze będzie mnie łączyć z domem, gdy jako mała dziewczynka leżałam na dywanie z wypiekami na twarzy obok mojej siostry i słuchałam, jak mama czytała nam pierwszą część. Pamiętajcie, nie warto wyrastać z pewnych pasji!