Największe, najstarsze, najtrudniejsze… Jakie jeszcze mogą być „naj” rośliny? Dzisiaj pokażę Wam 6 typów okazów w mojej kreatywnej domowej dżungli i opowiem ich historię.
Z miłości do krea…. roślin?
Tworzenie domowej dżungli stało się dla mnie równie wielką pasją, jak samo rękodzieło. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś tak bardzo zagra mi w duszy, jak tworzenie czegoś własnymi rękoma. A jednak!
Nic więc dziwnego, że rośliny opanowały moje media społecznościowe i treści, które przekazuję. Dzięki nim poznałam wiele kreatywnych osób i sama widzę, jak chętnie przemycam roślinne motywy do swojej twórczości. Najlepszym przykładem niech będą moje autorskie osłonki #poprostuGlinianki, które doskonale wpasowują się w trend tworzenia domowej dżungli. Dodatkowo zielone liście wkradają się do moich rysunków i innych projektów DIY, którymi dzieliłam się w ostatnim czasie głównie na kanale na Youtube. Czuję, że jest to kierunek, który mocno współgra ze mną i zwyczajnie go czuję.
Wróćmy jednak do głównego tematu…
Ostatnio zainspirowana częściowo filmem Becki De La Plants, która pokazywała największe i najmniejsze rośliny w swojej kolekcji, stworzyłam własną wersję tego typu zestawienia. Wybrałam 6 typów roślin w mojej kreatywnej dżungli i określiłam je mianem „Naj-„. Dzisiaj chciałabym Wam o nich opowiedzieć.
Zapraszam również do obejrzenia filmu na moim kanale:
Najdłuższa roślina
Zdecydowanie najdłuższą moją rośliną jest epipremnum złociste. Niektórzy określają ją mianem „chwastu”, bo rośnie jak zła. Mogę się pod tym podpisać obiema rękoma. Zdążyłam już obdarować kilka osób sadzonkami, sama regularnie zagęszczam swoje dwie doniczki. Jedna z nich jednak pochodzi z lokalnej grupy roślinnej, gdzie poprzednia właścicielka chciała się jej pozbyć. Dzięki temu rok temu wymieniłam dwie tabliczki czekolady na „kwiat” o pędach długości około 80 cm. Aktualnie jeden z nich ma ponad 100 cm.

Epipremnum jest totalnie niewymagające – stanowisko jaśniejsze, półcieniste, a nawet ciemne będzie dla niego w porządku. Jedyną krzywdą, jaką możemy mu wyrządzić, jest przelanie, dlatego warto zadbać o przepuszczalne podłoże. Aha! Lubi przycinanie. I tyle.
Najmniejsze rośliny
W tej kategorii mam dwa przykłady – oba kupione na lokalnej grupie roślinnej od prywatnego sprzedawcy. Zacznijmy od filodendrona atom. Jest to rzeczywiście mikrus, którego mam całkiem niedługo – jakieś dwa miesiące. Na razie rośnie wolno, ale taka „miniaturka” również cieszy oko.

Jeszcze próbuję wyczuć jego potrzeby, jednak to, o co zadbałam na początku, to odpowiednie podłoże. Ma być przepuszczalne – tak, aby woda przez nie przelatywała i nie zalegała.
Drugą najmniejsza rośliną jest epipremnum pinnatum. Mam go je jakiś czas i póki co niewiele rośnie. Obserwuję go i czekam, aż wystrzeli. Jeżeli się nie uda? Trudno – najwyżej pokłonię się do pani, od której go kupiłam, po kolejną (może większą) sadzonkę.

Największe rośliny
Skoro mówiliśmy o najmniejszych okazach, czas na największe – ponownie mam tutaj dwie rośliny. Pierwszym z nich jest fikus dębolistny (lyrata). Jest to moje oczko w głowie i nazywa się Staszek. Dlaczego? Odkąd u Szafy Sztywniary zobaczyłam po raz pierwszy to drzewko i jak ona go nazywa, od tamtej pory każdy taki fikus był już dla mnie Staszkiem.

No więc Staszek jest ze mną od prawie roku i jest prezentem rocznicowym od mojego męża. Jak możecie się domyślać, przez to czuję dość dużą presję, by go nie zabić. A wierzcie mi, z fikusami bywało u mnie różnie do tej pory. Staszek jednak ma dużą wolę życia i choć od roku nie urósł jakoś więcej niż wcześniejsze 60 cm, to i tak mogę spokojnie zaliczyć go do największych roślin w mojej kolekcji.
Drugim okazem jest grubosz drzewiasty, którego dostałam w prezencie urodzinowym od przyjaciela. Do tej pory raczej miałam problemy z pielęgnacją tego gatunku, ten jednak okazał się być bezproblemowy.

Za namową jednej z moich widzek pod filmem o wiosennych porządkach przestawiłam doniczkę w ciemniejszej pracowni w jaśniejsze miejsce przy drzwiach balkonowych w salonie. No i sobie rośnie spokojnie i bezproblemowo, podlewany raz na jakiś czas, gdy ziemia całkowicie przeschnie.
Najtrudniejsza roślina
Dlaczego ja zaczęłam czytać o kalatei dopiero po jej zakupie? Cóż, chyba podstawowy błąd początkującej rośliniary. Jest to zdecydowanie moja pandemiczna roślina, która non stop była ze mną niezadowolona. A ja z nią.

Co już myślałam, że ją wyczułam, to znowu liście żółkły i usychały. Jakiś miesiąc temu się wkurzyłam i ucięłam niemal wszystkie liście tuż przy ziemi (zostawiłam 2-3 zabiedzone listki jako panele słoneczne) i czekałam, dbając jedynie o wilgotność podłoża. I bum! Odrosła i choć nadal nie jest doskonała, to wszystkie liście widoczne na zdjęciu są całkowicie nowe. Co zmieniłam? Przede wszystkim przestawiłam ją do sypialni, gdzie przez całą noc pracuje nawilżacz i dzięki temu przez większość dnia wilgotność powietrza utrzymuje się na poziomie 50-60%.
Najmłodsza roślina
Poszłam po zakupy spożywcze i wróciłam z bananami… A właściwie z bananowcem. Jestem typem, któremu jest żal roślin pozostawianych samotnie na półce w marketach, więc kupiłam tego gagatka, choć nie był okazem zdrowia.

Jest ze mną jakieś 1,5 tygodnia. Lekko oklapnięte, uszkodzone liście – 3 z nich usunęłam. Przesadziłam, opryskałam, bo obawiałam się robactwa i tak stoi sobie na parapecie w kuchni na kwarantannie. Jeżeli przeżyje? Super. Jeżeli nie? Trudno. Przynajmniej spróbowałam go uratować, zanim zostałby wyrzucony do śmietnika przez pracowników sklepu.
Najstarsza roślina
Ostatnim typem jest roślina, którą mam najdłużej w swojej kreatywnej domowej dżungli – zamiokulkas. Klasyk klasyków, roślina pancerna. Możecie ją kojarzyć między innymi z centrów handlowych i przychodni, ponieważ jest to okaz, który poradzi sobie nawet z niewielką ilością światła. Wspominałam już o nim we wpisie o roślinach dla opornych/początkujących (nazwijcie to jak chcecie).

Ten zamiokulkas ma zdecydowanie wartość sentymentalną, bo jest ze mną około 6 lat i tak naprawdę zapoczątkował moją pasję do tworzenia domowej dżungli. Wcześniej przez rok stał niepodlewany z ciemnym mieszkaniu, więc postanowiłam go wziąć. Na początku przeżył szok, ale ostatecznie się polubiliśmy.
Jestem ciekawa, jakie Wy wymienilibyście rośliny „naj”? Podzielcie się swoimi historiami w komentarzach.