Koniec studiów – cieszyć się czy płakać?

„5 lat minęło jak jeden dzień…” – czy aby na pewno? Czy rzeczywiście tak szybko to minęło? Czy ogarnia mnie smutek z powodu zakończenia kolejnego etapu mojego życia? Czy studia były najlepszym okresem mojego życia? Odpowiem jak prawdziwy socjolog: to zależy…

Pamiętam doskonale mój wyjazd na studia. Byłam podekscytowana i przerażona jednocześnie. Przez pewien czas czułam się samotna i zagubiona, ponieważ nie mieszkałam już z rodzicami, nikogo w Białymstoku nie znałam. Czułam jednak, że zaczynam z czystą kartą i nie będę już oceniana przez pryzmat rzeczy, które robiłam wcześniej. Pierwszy tydzień „dorosłego życia” spędziłam na oswajaniu się z miastem, poznawaniu okolicy i przyzwyczajaniem się do białostockiej codzienności.

LICENCJAT
W końcu przyszedł początek roku akademickiego. Idąc na uczelnię jako świeżo upieczona studentka z jednej strony chciałam zwiewać, z drugiej – nie mogłam się doczekać pierwszych prawdziwych zajęć. W miarę szybko poznałam nowych ludzi, z którymi stworzyłam grupę i trzymaliśmy się razem niemal przez większość czasu.
Trudno było na początku przyzwyczaić się do 1,5-godzinnych zajęć i do sposobu wykładania tematów przez wykładowców. Od prazu jednak postawiłam sobie za cel bycie dobrą i rzetelną studentką, która nie będzie miała problemów z zaliczeniem sesji (którą tak nas straszono od samego początku). Byłam chyba jedyną osobą na roku, która przez pięć lat używała korektora 😉 Czułam ogromną dumę, gdy nazywano mnie „Piórnikiem” i gdy koleżankom tłumaczyłam statystykę i SPSS (którego sama do końca nie rozumiałam, a chcieli mnie wysłać na certyfikat do Warszawy). Pamiętam, jak w przerwie między zajęciami szliśmy do Kotłowni (pub znajdujący się w podziemiach budynku wydziału) na piwo, a później wracaliśmy na drugą turę wykładów.  Ba! Byliśmy tam codziennie, a nawet uczyliśmy się tam do kolokwium z Ekonomii.
W międzyczasie wykruszyła mi się grupa znajomych (część po prostu zrezygnowała), jednak niektórzy zostali ze mną do samego końca 5-letniej przygody. W czerwcu 2014 roku uzyskałam tytuł licencjonowanego bezrobotnego socjologa i zaczęłam się szykować do drugiego etapu – magisterki.
MAGISTERKA
Dużo oczekiwałam po tych dwóch latach – czułam, że naprawdę w końcu będę się uczyć tylko tego, co mnie interesuje i będę bardziej szła ku konkretnej specjalizacji. Cóż… Po części jestem zadowolona, po części nie. Na pewno ten okres dał mi wiele nowych znajomości, pokazał, jak można jeszcze lepiej się zorganizować oraz dał mi możliwość rozwoju zawodowego. To dzięki władzom instytutu miałam okazję odbyć staż w korporacji, w której obecnie pracuję. Za to jestem na pewno wdzięczna.
Jest też jednak ta ciemna strona medalu. Uważam, że nauczyłam się zdecydowanie za mało. I nie mam tu na myśli, że się nie uczyłam, bo zakończyłam studia z jedną z najwyższych średnich. Zdecydowanie za dużo było przedmiotów teoretycznych, które miałam lub powinnam mieć na licencjacie. Praktyka powinna być priorytetem, jednak było jej za mało. Dzięki jednak uruchomieniu mojej specjalizacji (związanej z nowymi mediami) mogłam przejść ten etap w miarę gładko i bez większych nerwów. Choć nie ukrywam, wielokrotnie psioczyłam pod nosem i miałam ochotę dać sobie spokój.
W końcu jednak dotrwałam – w wielkich bólach (głównie z powodu lenistwa/braku czasu) napisałam magisterkę u najbardziej zakręconego promotora na świecie, zakończyłam studia z dobrym wynikiem i 5 na dyplomie.
PŁAKAĆ CZY SIĘ CIESZYĆ?
Od jakiegoś czasu przymierzałam się do napisania tego postu. Już w połowie roku akademickiego wiedziałam, że powstanie, jednak specjalnie nie robiłam szkiców. Chciałam już na to wszystko spojrzeć chłodnym okiem, czego nie mogłabym zrobić w trakcie studiów (zwłaszcza w okolicach sesji). Zależało mi na konstruktywnej opinii mojej 5-letniej edukacji.
Ostatnio rozmawiając z siostrą, doszłam do wniosku, że zakończenie tego etapu nie wywołało we mnie żadnych emocji – ani smutku, ani szczęścia. Nawet nie poczułam ulgi – po prostu obroniłam się i przeszłam do codzienności. Domyślam się, skąd taka reakcja – dzięki temu, że jestem już aktywna zawodowo, to nie przeszłam kolejnego etapu, jakim byłoby szukanie pracy. U mnie to przejście było bardzo gładkie i nie odczułam tego, że coś się zakończyło, bo i tak od pół roku ważniejszym punktem była kariera zawodowa. Nie ukrywam, że studia zeszły na dalszy plan, czemu sprzyjała mała ilość zajęć w tygodniu.
Chciałabym jednak spróbować odpowiedzieć na pytanie: jakie były największe wady i zalety studiów?
Miałam zdecydowanie za dużo zbędnych przedmiotów na studiach – zwłaszcza na etapie magisterki.
Biurokracja  wielokrotnie mnie doprowadzała do szewskiej pasji.
– Niektórych wykładowców lepiej omijać szerokim łukiem i ograniczyć kontakty do minimum.
– W wielu przypadkach musisz liczyć tylko na siebie.
 + Poznałam fantastycznych ludzi, którzy na zawsze pozostaną w moim sercu – nawet, jeżeli kontakt się urwie. Nie żałuję żadnej znajomości, ponieważ każda coś mi dała (nawet jeżeli była to umiejętność opanowania się i nie walnięcia tej osoby pięścią w twarz).
+ Gdybym nie poszła na studia do Białegostoku, nie rozpoczęła socjologii i nie zaangażowała się w działalność Samorządu Studenckiego, to prawdopodobnie nigdy bym nie poznała Szarookiego.
+ Nauczyłam się organizować własny czas i odpowiadać za swoje błędy.
+ Mimo, ze nadal nie jestem orłem finansów i oszczędzanie sprawia mi trudność, to i tak jest dużo lepiej, niż 5 lat temu 😉
+ Socjologia sprawiła, że otworzył mi się umysł i zauważam więcej rzeczy. Jestem jeszcze bardziej wyrozumiała na pewne zachowania.
+ Spędziłam wiele fantastycznych chwil na uczelni, których wspomnienie wywołuje u mnie uśmiech na twarzy (i niech tak zostanie).
+ Przekonałam się, że sesja to nic strasznego, a z wykładowcą można naprawdę bardzo ciekawie porozmawiać. Najlepszym tego przykładem jest moja obrona, gdzie po prostu co chwila wybuchałam śmiechem 😉
+ Zrozumiałam, że nowe media to coś, co mnie naprawdę interesuje i w tym kierunku chciałabym iść.
Jak widzicie, minusów wcale nie było aż tak dużo. Było to zaskoczeniem również dla mnie, ale chyba to wynika tylko i wyłącznie z faktu, że chcę pamiętać tylko te miłe rzeczy. 
I tego chcę się trzymać!
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *