Nie samym DIY człowiek żyje i czasem trzeba oderwać się od codzienności. My tym razem zapakowaliśmy się w samolot, który dostarczył nas do Wiecznego Miasta. Czy Rzym nas oczarował?
Rzym – spełnione marzenie…
Odkąd zaczęliśmy się spotykać z Szarookim obiecaliśmy się sobie dwie rzeczy: ja zabiorę go kiedyś do Paryża, a on mnie do Rzymu. Wszystko dlatego, że dosłownie miesiąc przed tym, jak się zeszliśmy, oboje zaliczyliśmy podróże w te miejsca i każe było pod wpływem odwiedzonego kraju.
Choć do Paryża na razie mi nie spieszno z powodu panujących tam aktualnie warunków, o tyle Rzym od dłuższego czasu był w zasięgu naszych rąk. W końcu postanowiliśmy po niego sięgnąć i w czerwcu wybraliśmy się na wycieczkę naszych marzeń.

Przez ponad tydzień mogliśmy podziwiać starożytną architekturę, kosztować przepysznej włoskiej kuchni i po prostu oderwać się od naszej rzeczywistości.

Chcesz wiedzieć, jak wyglądał nasz wyjazd dzień pod dniu? Zachęcam Cię do obejrzenia mojego pierwszego vloga:
Plusy i minusy Rzymu
Każde miejsce, jakie odwiedzamy, mają swoje plusy i minusy. Zacznijmy od tych pozytywnych aspektów, które sprawiły, że ten wyjazd był tak wyjątkowy.
Klimatyczne uliczki.
Bardzo zależało mi na tym, aby oprócz zwiedzania topowych zabytków Rzymu, pozwolić sobie na „zgubienie” się pośród licznych wąskich uliczek. W każdym zakamarku można znaleźć coś wyjątkowego, jakąś perełkę. Moje serce podbiły ukryte w bluszczu drzwi. Kojarzyły mi się z przejściem do innego świata – do tajemniczego ogrodu. Oprócz tego na dachach i balkonach można było podziwiać piękne rośliny. Mieszkańcy najwidoczniej zwracają uwagę na zazielenienie przestrzeni na własną rękę.

Obłędna kuchnia.
Odkąd pamiętam byłam fanką włoskiej kuchni i nie mogłam się doczekać, aż spróbuję tej prawdziwej, autentycznej, regionalnej. Codziennie w porze obiadowej zagłębialiśmy się w małe uliczki z dala od tłumu turystów i szukaliśmy klimatycznych trattorii. Na mojej liście było spróbowanie najbardziej popularnych potraw, a że jestem ogromną fanką makaronu, wybór miałam naprawdę duży. Większość dań, które mieliśmy okazję spróbować, były szczere, pełne aromatów i powodowały, że nasze kubki smakowe krzyczały ze szczęścia.
Chciałabym Wam polecić 4 miejsca:
- Caesar Pizza Di Del Maestro Cristina (Via Magnanapoli 4, Rzym) – trafiliśmy w to miejsce podczas drugiego dnia pobytu. Niedaleko Kapitolu, obok długich szerokich schodów. Lokal może nie zachwyca wyglądem, ale jest czysty. Zjemy tam przepyszną pizzę sprzedawaną na kawałki. Każdy na pewno coś wybierze. Jest mało miejsca w środku, ale zawsze można wziąć na wynos. Koszt dwóch dużych kawałków pizzy i napoju to ok. 7 euro.
- Grano – la cucina di Traiano (Via Magnanapoli 9, Rzym) – kilka stopni wyżej niż Caesar Pizza znajduje się kolejny mały lokal sprzedający bardzo dobrą pizzę. Koszt dwóch dużych kawałków pizzy i napoju to 9 euro. Ponownie, mało miejsca w środku, ale można wyjść z tacą na schody. Uważajcie tylko na mewy – jednak ukradła nam pizzę prosto z tacy, leżącej na kolanach Szarookiego.

- Taverna Agape (Piazza San Simeone 26, Rzym) – lokal znaleziony przez przypadek w jednej z bocznych uliczek. Przyznam szczerze, że skusił nas na początku ogromny wiatrak z funkcją mgiełki. Jedzenie jednak również przypadło nam do gustu. Wspaniałe tiramisu i spaghetti carbonara. Ceny standardowych posiłków wahają się od ok. 9 do 14 euro.
- Zero Nodi (Via Lucio Coilio 17, Lido di Ostia) – lokal położony niedaleko morza w Ostii. Wspaniała brushetta pomodoro, bardzo smaczne owoce morza. Cena dania to ok. 12 euro.

Wodopojki na każdym kroku.
W Rzymie nie potrzebujecie butelek filtrujących oraz nie kupujcie wody w sklepach. Nie ma to sensu. W całym mieście i okolicach porozsiewane są punkty, w których możecie uzupełnić zapas. Jakość wody jest świetna i naprawdę bardzo dużo zaoszczędziliśmy. Wyobraźcie sobie, że półlitrowa butelka wody kosztuje ok. 1 euro. Codziennie jedna osoba wypijała 6-7 takich butelek. W Rzymie spędziliśmy 8 dni. Daje to nawet 56 euro… Jeśli to nie mówi to samo za siebie, to nie wiem co. Pijcie dużo wody – tej z wodociągów!

Jaśmin i inne pachnące kwiaty na każdym kroku.
W Rzymie człowiek czuje się w innym świecie. Ogromne magnolie nad głową, jaśmin zakrywający całą ścianę budynku, kwiaty pomarańczy… Jeśli jesteście wrażliwi na takie skarby natury, z pewnością się zakochacie.

Jeśli chcecie zobaczyć coś wyjątkowego, pojedźcie do Tivoli do Villa D’Este – zwanej inaczej „Willą stu fontann”. Choć uważam, że cena 13 euro za bilet to zdecydowana przesada (za Muzea watykańskie płaci się 17 euro), to zdecydowanie jest to piękne miejsce idealne na spacer.



Blisko do morza.
Kolejką można bez problemu dojechać do Ostii nad Morze Tyrreńskie, gdzie morska bryza przyjemnie łagodzi rozpaloną skórę. Jest to dobra opcja, jeżeli zapowiadają bardzo wysokie temperatury, które byłyby trudne do zniesienia w mieście.

A jakie są minusy?
Brud.
Muszę to przyznać, że w Rzymie jest strasznie brudno. Nie wiem, czy to wynika z ogromnej liczby turystów, czy z kulejącego systemu komunalnego, ale wokół kontenerów zawsze były zwały śmieci. Nie mówię tu tylko o dzielnicach mieszkalnych, ale także okolicach najpopularniejszych zabytków.
Tłumy.
Tego się uniknąć nie da i byliśmy na to nastawieni. Są jednak miejsca, gdzie bardzo trudno się dopchać z powodu liczebności osób przyjezdnych. Najbardziej to było odczuwalne przy fontannie Di Trevi, Panteonie, Schodach Hiszpańskich, Koloseum czy Watykanie. Co ciekawe, na Forum Romanum było już dużo spokojniej, choć to obok Koloseum – tak, jakby turyści z zachodu nie wiedzieli, że w mieście jest coś jeszcze ciekawego.

Problemy związane ze zbyt dużą liczbą turystów odczuliśmy najbardziej w Muzeach Watykańskich. Były ekspozycje, gdzie mogliśmy spokojnie podziwiać zgromadzone eksponaty. Między innymi rzeźbę anioła autorstwa Berniniego, która mnie zachwyciła.

Schody się zaczynały, im bliżej byliśmy Kaplicy Sykstyńskiej. Tak nas przeganiano, poganiano, że… nie zobaczyłam dzieła życia Michała Anioła…

Nachalni sprzedawcy.
Jeżeli byliście już w Rzymie lub w innym większym mieście za granicą, na pewno rzucili Wam się w oczy sprzedawcy, którzy próbują wcisnąć każdej napotkanej osobie powerbanki, butelkę wody, kapelusz lub bransoletkę. Potrafili być naprawdę namolni i po kilku dniach na hasło „Łocia, łocia” (tłum. „Water, water”) skręcałam od razu w drugą stronę.

I to by było na tyle. Rzym, Wieczne Miasto, to obowiązkowy punkt na mapie do zwiedzenia. Nie spotkałam jeszcze osoby, która powiedziałaby, że jej się tam nie podobało – to chyba mówi samo za siebie.
Mam nadzieję, że mój dzisiejszy post Wam się podobał. Dajcie znać, co Was zachwyciło lub nie podczas Waszej podróży do Rzymu. Jestem bardzo ciekawa 🙂
Jeżeli interesują Was podróże nie tylko zagraniczne, ale także te po Polsce, może spodobają się Wam te wpisy: