Nie spodziewałam się, że ten zespół ma w Polsce tylu fanów. Stojąc w kolejce do wejścia na teren warszawskiego Torwaru, rozglądałam się z nieukrywanym zaskoczeniem. Nie wiedziałam jeszcze, że prawdziwą niespodzianką okaże się sam koncert The Piano Guys.
Próbowałam sobie przypomnieć, jak trafiłam na ich kanał na Youtube, jednak nie mogłam. Było to parę lat temu – mimo że nie pamiętam szczegółów, to wiem, że od razu podbili moje serce. Gdy w grudniu ubiegłego roku dowiedziałyśmy się z moją siostrą, że w czerwcu 2017 będą grać swój pierwszy koncert w Polsce, niemal od razu wyskoczyłyśmy z dresów i na godzinę przed zamknięciem Empiku w Złotych Tarasach, pobiegłyśmy kupić bilety. Mając je już w rękach, pozostało nam czekać na 6 czerwca. CAŁE PÓŁ ROKU!!
Wróćmy jednak do kolejki. Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać po tym koncercie. Nie pierwszy raz miałam do czynienia z wydarzeniem, gdzie przede wszystkim miała być grana muzyka instrumentalna. Wielokrotnie bywałam na Jelonku, jednak gra on rocka, a nie połączenie klasyki z rozrywkowymi piosenkami. W końcu usiedliśmy na naszych miejscach, a o 20:15 zgasły światła w hali…
Na pierwszy rzut poszło „Batman Evolution” – na ekranie widzieliśmy słynny teledysk z pojazdami ze wszystkich filmów, a na scenie podziwialiśmy grającego na pianinie Jona Schmidta oraz na wiolonczeli Stevena Sharpa Nelsona. Po takim wstępie przyszedł czas na przywitanie, przy którym śmiałam się tak bardzo, że bolały mnie policzki. Mogliśmy poznać historię, która od zawsze mnie intrygowała – „Dlaczego The Piano Guys, skoro mamy i pianino, i wiolonczele?”.
Jon: Jesteśmy The Piano Guys. Nazwa jest głupia wiemy.Steven: Zwłaszcza dla mnie. Nie gram na pianinie.
Okazało się, że kanał na Youtubie został założony, aby sprawdzić możliwości Internetu… w promocji sklepu z pianinami. Nagrywali utwory na pianinach/ fortepianach, które można było u nich kupić.
Jon: Po tylu latach na naszym kanale jest ponad 60 utworów, nasze filmy obejrzano miliony razy… A nadal nie sprzedaliśmy ani jednego pianina.
***
Po czymś takim mogło być już tylko lepiej. Zagrali wiele moich ulubionych kawałków, a w przerwach rozśmieszali publiczność, np. grając stopami na pianinie czy odstawiając dzikie tańce. Po jednym z takich występów Jona, Steven zareagował tak, że wygrał cały wieczór – po polsku wykrzyknął „Co to było?!”. Co ciekawsze, właściwie zaintonował to zdanie, co wzbudziło niemały podziw. To miłe, gdy artyści przyjeżdżają i starają się chociaż kilka słów/ zdań powiedzieć w języku swojej publiczności. Biorąc pod uwagę, że polski jest jednym z trudniejszych języków, to bardzo ładnie im to szło (pewnie musieli sporo poćwiczyć). Czapki z głów.
Bardzo podobało mi się, że dowiedziałam się kilku ciekawostek o The Piano Guys. Oprócz genezy wspomnianej nazwy, okazało się, że to ich dzieci (których łącznie cały czteroosobowy zespół ma 16!) zadecydowały, że na Wielkim Murze Chińskim zostanie zagrana przez nich muzyka z „Kung Fu Pandy”. Niesamowite jest też to, że mój chyba ulubiony utwór „Cello on the other side”, czyli mix Adelle i Mozarta, Steven zagrał łącznie na 100 (!) wiolonczelach i z użyciem loopa (pedału do zapętlania).
Pomiędzy falami śmiechu, czułam przede wszystkim wzruszenie. Nie tylko dlatego, że w końcu zobaczyłam ich na żywo. Kocham wiolonczelę i zawsze tak reaguję, gdy ktoś pięknie gra – zwłaszcza moje ulubione piosenki. W pewnym momencie miałam ochotę zbiec z trybun, przebiec przez płytę, wtargnąć na scenę i po prostu przytulić Stevena za cudowny występ.
Bo wiecie… kiedyś grałam na wiolonczeli i do tej pory żałuję, że nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły, by po prostu znieść wredną nauczycielkę, skończyć szkołę muzyczną i zacząć grać na własnych warunkach. Ale tak sobie pomyślałam… Chyba nigdy nie jest za późno, by wrócić, prawda? Dajcie znać w komentarzach, co o tym myślicie.
Na bis nie mogło zabraknąć jednego występu, gdzie czterech „Tatuśków” zagrało wspólnie piosenkę One Direction „What makes you beautiful” na jednym pianinie. Zawsze jestem pełna podziwu dla ich koordynacji i współpracy podczas tego utworu. Przede wszystkim widząc ich zaciesz na twarzy, sama nie mogę się nie uśmiechać. Jeśli chcecie zobaczyć, o czym dokładnie mówię, obejrzyjcie ten teledysk:
***
Uff. Jakie są moje wrażenia po tym wieczorze? Czuję ogromny niedosyt, ponieważ chciałabym jeszcze spędzić z nimi na żywo kilka wieczorów. Ich muzyka działa bardzo odprężająco i nawet, gdy masz zły humor, potrafią skutecznie go poprawić. Warto było czekać pół roku na taki występ, a jeżeli Wy jeszcze nie mieliście okazji poznać tej wesołej ferajny, to po tym wpisie mam nadzieję, że zerkniecie na ich kanał na Youtube.
A może ktoś z Was też był na wtorkowym koncercie The Piano Guys? Dajcie znać w komentarzach.